Felieton(ik)
Postanowienia noworoczne
W tym roku postanowiłam owych postanowień nie mieć. A dlaczego? Otóż taki trend.
Kiedy przeglądnęłam wiodące pisma, zauważyłam prawidłowość wyzierającą z tekstów felietonistów: najlepiej jest nie mieć postanowień. Po co bowiem postanawiać , a nie wytrwać. To frustrujące, a frustracja stresuje. Stres odpowiada za całe zło, każe jeść, pić, przeżywać, a co za tym idzie mieć mniej czasu na realizację postanowień.
Pomyślałam, przeanalizowałam i stwierdziłam, że to racja. Nigdy jeszcze nie zrealizowałam swoich postanowień w stu procentach. Większości nawet nie pamiętam, a do tych, które pozostały w mej pamięci, z czystym sumieniem każdy mógłby się dopisać. Były to: dieta, więcej ruchu, nauka angielskiego oraz oszczędzanie na czas emerycki.
Jednak z drugiej strony od trzech lat mam pewne postanowienie i jego realizacja stała się moim marzeniem. Bez marzeń- tych większych i mniejszych- życie jest uboższe. Same cele bowiem to takie przyziemne i zerojedynkowe spostrzeganie rzeczywistości. Nota bene coraz mniej modne. I znów postanowienia wydały mi się sensowne.
Potem przeszedł sylwester, pierwszy dzień roku i ... zaszyłam się w lekturze periodyków. Poczytałam o trendach uwidaczniających się w życiu globalnym i lokalnym, zmianach światopoglądowych, Chińczykach budujących potęgę Afryki. Portugalczykach w Angoli i o tym, że praca umysłowa może podnieść iloraz inteligencji w krótkim czasie.
Po czym postanowiłam nie mieć postanowień, a jedynie: jeść jak najwięcej zdrowych produktów z podczytanej listy, spacerować co najmniej pół godziny dziennie, rozwiązywać krzyżówki (brrr ) oraz być wyrozumiałą na ludzkie niedoskonałości. Czego i państwu życzę.
I tym optymistycznym akcentem kończę felietonik na początek roku.
eco